Prawo do chichotu, część 2
– Narracje procesowe dziergane grubą włóczką
Tomasz Bacewicz

Poniższy wybór fragmentów z orzecznictwa polskich sądów stanowi kontynuację cyklu „Prawo do chichotu” prezentującego fragmenty uzasadnień nastrajające do prawniczej zadumy i wesołości. Lektura poprzedniego odcinka dotyczącego profesjonalnych pełnomocników, może prowadzić do przekonania, że typowy prawniczy fachowiec to przebiegły najemnik, chytrze knujący makiaweliczne intrygi oraz naginający – dla interesu swych klientów – fakty, prawo i logikę. Byłby to bardzo krzywdzący obraz zawodowego, najemniczego rzemiosła, w którym tak naprawdę jak ognia unika się konfliktów z logiką.
Dla swego rodzaju przeciwwagi, poniższy wybór przybliża wyrafinowane intelektualne linie procesowej taktyki tych uczestników postępowań, którzy nie zajmują się zawodowo świadczeniem usług prawnych. Amatorskie linie obrony lub natarcia bywają nieraz szyte grubymi nićmi, ale bywają też i takie jakby dziergane – i te właśnie osobiście cenię sobie najwyżej za ich oryginalność.
Niniejszy wpis koncentruje się na trudnych relacjach między prawdą a rzeczywistością. Poniższa orzecznicza mozaika ma na celu wyraźniejsze uwidocznienie cieni i cierni codziennej prawniczej roboty. Przy doborze przykładów starałem się dobrać takie, których lektura nie wymaga procesowego obycia dla wyczucia zgrzytu myśli ścierającej się z logiką.
Analogicznie jak w poprzednim wpisie, orzeczenia Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim mogą wydawać się nadreprezentowane. Istotnie tak właśnie jest, w dodatku dokładnie z tego samego co ostatnio powodu: wszystkie cytowane orzeczenia z tego sądu łączy osoba sędziego, którego niedościgły styl pozostaje niestety dość odosobniony w polskim orzecznictwie. Z uwagi na zawodową RODO-paranoję nie chciałbym podawać personaliów osoby, do której orzeczniczego dorobku sięgam w tym cyklu najczęściej, ale jeżeli czytelnicy byliby zainteresowani lekturą pełnych lub innych podobnych orzeczeń (co bardzo gorąco polecam!), to w każdej bazie orzeczniczej po sygnaturach podanych przy każdym powołanym fragmencie łatwo można dotrzeć do pełnych orzeczeń, wraz z prezentacją składów orzekających.
Wyrok Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim z dnia 24 marca 2017 r., IV Ka 91/17
Przede wszystkim, lansowana przez oskarżonego i jego żonę A. M. wersja, jakoby to A. M. prowadziła samochód, wjechała do rowu, po czym uciekła do lasu pozostawiając męża w samochodzie jest w sposób oczywisty nielogiczna i dlatego została odrzucona. (…)
Przypomnijmy, że według tej dosyć zabawnej wersji A. M. bez żadnego sprzeciwu zdecydowała się w nocy zawieść swojego kompletnie pijanego męża na stację paliw, aby ten mógł sobie (około północy) kupić papierosy. Już to wydaje się mało prawdopodobne, a na pewno jest nielogiczne, przecież A. M. w takiej sytuacji mogłaby sama pojechać na stację paliw po papierosy, a towarzystwo pijanego męża nie było jej do niczego potrzebne. Dalej ta opowieść staje się jeszcze bardziej absurdalna. Otóż po wjechaniu do rowu i nakrzyczeniu na nią przez męża A. M. miała uciec do pobliskiego lasu nie wzywając pomocy, nie troszcząc się o los samochodu i męża i pozostawiając w stacyjce pojazdu kluczyki. Jest to niedorzeczne. Przecież na początku tej historii A. M. jawi się jako kochająca, uczynna i dobroduszna żona, dla której nocna wycieczka po papierosy dla pijanego męża to nic nadzwyczajnego i niczym Penelopa jest gotowa do poświęcenia się dla małżeństwa. Co prawda przywołana mityczna postać miała na męża czekać wiernie przez 20 lat odpierając zaloty adoratorów, gdyż w tym czasie ten walczył na wojnie trojańskiej, a potem przemierzał morza zmagając się z losem i wolą bogów, a A. M. miała tylko pojechać po papierosy bo jej pijany mąż miał taką zachciankę, ale jakie czasy taki Odyseusz i Penelopa (o tempora o mores jakby zakrzyknął Cyceron). Nadmienić należy, że wszystkie te mity (Iliadę, Odyseję, oraz historię wspólnego pojechania przez małżonków M. po papierosy) Sąd Okręgowy uznaje za równie mało prawdopodobne, przy czym Homerowi oddać należy, że stworzył dzieła wybitne i nieocenione pod względem wpływu na kulturę i sztukę, a małżonkowie M. na szczęcie nie. Wracając jednak na grunt rozpoznawanej sprawy zastanowić należy się, cóż się niby stało, że ta dobra kobieta (A. M.) kilka minut po okazaniu swej małżeńskiej miłości, dobroci i skłonności do poświęceń porzuciła męża w rozbitym samochodzie, nie zatroszczyła się o jego bezpieczeństwo, nie wezwała pomocy, a w dodatku pozostawiła w samochodzie kluczyki, choć chwilę wcześniej tak roztropnie zadbała o to, aby jej małżonek nie prowadził samochodu? Nie stanowi wytłumaczenia tej zmiany postawy twierdzenie świadka, że była w szoku, bo najpierw wyskoczyła jej na drogę sarna w wyniku czego wjechała do rowu, a potem mąż na nią nakrzyczał – jej zachowanie byłoby skrajnie nieracjonalne nawet w takich okolicznościach. Ponadto wręcz satyrycznie brzmi wersja, że A. M. w tej sytuacji uciekła do lasu. Zapewne czytając powieści historyczne Henryka Sienkiewicza oskarżony i jego żona utrwalili sobie wiedzę, że w sytuacjach zagrożenia chłopi uciekali do lasu, ale zapomnieli, że dotyczyło to najazdów szwedzkich, tatarskich i kozackich mających miejsce kilkaset lat temu, a nie bardzo pasuje do sytuacji wjechania samochodem do rowu w centrum Polski w XXI wieku. Gdyby faktycznie A. M. prowadziła samochód, gdyby faktycznie po wjechaniu do rowu postanowiła uciekać przed mężem (pomijając omówioną wcześniej kwestię nieracjonalności takiego zachowania), to nie szukałaby schronienia w lesie, tylko udałaby się poboczem drogi do pobliskiego domu (bo daleko nie odjechała, zresztą zeznała, że po wszystkim tak właśnie wróciła do domu), albo zatrzymywała przejeżdżające pojazdy z prośbą o pomoc (bo takie były, o czym szerzej za chwilę). Ponadto przy założeniu, że była to tak płochliwa kobieta, że uciekała z samochodu bo mąż na nią nakrzyczał, to raczej nie udawałaby się o północy do ciemnego lasu. Opowieść ta jest tym bardziej niedorzeczna, że A. M. zeznała, jakoby przebiegła 300 metrów do linii lasu, potem w tym lesie ukrywała się obserwując drogę (zapewne chcąc oddać cześć wspomnianym poprzednim pokoleniom naszych rodaków ukrywającym się po chaszczach przed wrażymi wojskami), widziała przyjazd policji ale nawet wówczas nie wyszła z lasu (mimo, że była trzeźwa) tylko udała się do domu. Ta absurdalna wersja została wymyślona przez oskarżonego i jego żonę tylko w jednym celu – aby jakoś wytłumaczyć, dlaczego przejeżdżający krótko po wjechaniu samochodu prowadzonego przez oskarżonego do rowu tamtą drogą świadkowie nie widzieli żadnego pieszego poruszającego się poboczem. Dlatego małżonkowie M. wymyślili ucieczkę żony do lasu nie bacząc, że ta linia obrony w tym momencie przekracza już takie granice nonsensu, że trudno ją traktować inaczej niż w kategoriach humorystycznych.
Wyrok Sądu Rejonowego w Olsztynie z dnia 12 kwietnia 2017 r. IX W 4166/16
W ocenie Sądu wyjaśnienia obwinionej, poza jej rozbrajającym stwierdzeniem, że miała bałagan (określony przez nią dosadniejszym określeniem) w dokumentacji sklepu, generalnie nie zasługują na wiarę. Przede wszystkim zarówno zeznania obu pracujących w sklepie obwinionej świadków, jak i nawet dokumentacja przedłożona przez samą obwinioną potwierdza i przekonuje, że zarówno A. S. jak i A. G. świadczyły na rzecz obwinionej pracę, która miała wszelkie cechy zatrudnienia na podstawie umowy o pracę.
(…)
Należy podkreślić, że o stosunku obwinionej do obowiązku prowadzenia dokumentacji pracowniczej dobitnie świadczą dostarczone przez nią dokumenty, które miały stanowić przykład ewidencji czasu pracy i potwierdzenie wypłaty wynagrodzenia pokrzywdzonej A. S. za miesiąc wrzesień 2016 r. Dwa wygniecione „świstki” papieru zawierające odręczne adnotacje trudno w jakikolwiek sposób uznać, za wypełniające kryterium dokumentacji pracowniczej.
Wyrok Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim z dnia 28 czerwca 2016 r. IV Ka 290/16
W szczególności cała koncepcja apelacji opiera się na tezie, że oskarżona nie przestawiła samochodu po wypadku i że jego powypadkowe położenie jest tożsame z położeniem w chwili uderzania motocykla w samochód. Jest to teza nieprawdziwa. Sąd Rejonowy prawidłowo ustalił położenie samochodu kierowanego przez oskarżoną w chwili wypadku – przemawiają za tym nie tylko zeznania pokrzywdzonego, ale przede wszystkim rzeczowe ślady dowodowe i zasady logiki.
Po pierwsze, ślady w postaci uszkodzeń obu pojazdów wskazują, że motocykl uderzył przednim kołem w lewe przednie drzwi samochodu i lewy przedni błotnik na wysokości lewego słupka (obrazuje to rysunek na s. 9 opinii i zdjęcie uszkodzeń samochodu na s. 5 opinii). Oznacza to, że gdyby samochód w chwili zderzenia stał tak, jak w chwili przyjazdu na miejsce zdarzenia policji, motocyklista musiałby zjechać z drogi i wjechać na podjazd do posesji oskarżonej, aby uderzyć jej samochód w to miejsce (vide szkic sytuacyjny s. 5 opinii, szkic miejsca wypadku s. 8 opinii, zdjęcia z miejsca zdarzenia s. 2 opinii). Zatem musiałby być to wariat, który w stylu japońskiego kamikadze postanowił dokonać spektakularnej samozagłady, upatrzył sobie samochód oskarżonej, nie wiedzieć czemu wycelował dokładnie w miejsce, w którym błotnik przechodzi w drzwi i po namierzeniu celu utrzymywał kurs zderzeniowy, zjeżdżając z drogi na asfaltowy podjazd do posesji. W sposób wręcz modelowy widać to na zdjęciach z miejsca zdarzenia wykonanych z perspektywy kierunku jazdy motocyklisty. Tymczasem – pomijając absurdalność tej wersji – nic takiego nie wynika ani z zeznań pokrzywdzonego, ani z wyjaśnień oskarżonej. Twierdziła ona, że motocykl nadjechał z jej lewej strony i uderzył w jej pojazd. A przecież gdyby jej samochód stał tak, jak ujawniono to na szkicu, to motocyklista przejechałby drogą przed jego przodem.
Po drugie – o ile samochód oskarżonej dało się bez problemu wycofać po uderzeniu, to nikt nie był w stanie przenieść szczątków obu pojazdów, które rozprysnęły się w chwili uderzenia. I to pogrążyło oskarżoną – wszak gdyby jej wersja polegała na prawdzie, szczątki te byłyby na podjeździe. Tymczasem znajdowały się one na środku jezdni – z dala od miejsca, w którym w chwili przyjazdu policji stał samochód oskarżonej (vide szkic z miejsca wypadku oraz zdjęcia z miejsca wypadku). Jak niby odłamki te miałyby się tam znaleźć (na środku jezdni), skoro – gdyby wersja oskarżonej polegała na prawdzie – do zderzenia powinno dojść na podjeździe?
Dlatego logiczne jest, że po zderzeniu doszło do przemieszczenia samochodu oskarżonej. To ustalenie faktyczne oraz związana z nim ocena dowodów jest więc prawidłowa.
Skoro do wypadku doszło w rejonie położenia tych szczątków, to w sposób ewidentny doszło do wyjechania przez oskarżoną głęboko na jezdnię i zajechania drogi motocykliście. Świadczą o tym nie tylko zeznania pokrzywdzonego, ale też wyjaśnienia samej oskarżonej. Przecież przyznała ona, że została zaskoczona widokiem zbliżającego się motocyklisty, z jej wyjaśnień wynika, że zobaczyła go praktycznie w momencie uderzenia. A skoro tak, to nie mogła ona obserwować uważnie drogi (kręcić głową w lewo, prawo, znów lewo), bo przecież prędkość poruszania się motocykla (obliczona na podstawie energii kinetycznej pochłoniętej przez odkształcane konstrukcje pojazdów) nie była duża (35 – 50 km/h). Jak już ustaliliśmy pokrzywdzony nie był pilotem kamikadze wyłaniającym się zza chmur, więc powinien być dla oskarżonej widoczny, gdyby faktycznie obserwowała drogę w opisany przez siebie sposób (czyli spojrzała w lewo, potem w prawo, potem znów w lewo). Oskarżona twierdzi, że gdy spojrzała po raz pierwszy w lewo niczego nie widziała, potem rzuciła spojrzenie w prawo, a gdy spojrzała po raz drugi w lewo widziała już motocyklistę w momencie uderzania przez niego w jej samochód (do tego stwierdzenia Sąd jeszcze powróci w dalszej części uzasadnienia). Jest to fizycznie niemożliwe, oznaczałoby to bowiem, że motocykl ten musiałby się poruszać z jakąś nieprawdopodobnie dużą prędkością i w marginalnie krótkim czasie, w którym oskarżona przekręciła głowę najpierw w prawo, a potem w lewo, nadjechał spoza granicy widzialności (a wiemy, że to niemożliwe, bo motocykl poruszał się z prędkością nie większą niż 50 km/h).
Dlatego jedynym logicznym wyjaśnieniem tej sytuacji jest to, że oskarżona wbrew zapewnieniom nie obserwowała drogi przed włączeniem się do ruchu (bo gdyby ją obserwowała należycie, to zobaczyłaby motocyklistę wcześniej, a nie w momencie uderzenia jego pojazdu w samochód oskarżonej).
(…)
Dlatego słusznie nie dano wiary oskarżonej co do powypadkowego miejsca położenia pojazdów oraz co do obserwowania przez nią drogi przed włączeniem się do ruchu. Wiarygodne są tu zeznania pokrzywdzonego, albowiem to one (a nie stojące w opozycji do nich wyjaśnienia oskarżonej) mają oparcie w rzeczowym materiale dowodowym i w zasadach logicznego rozumowania. Nazywanie linii obrony oskarżonej „taktyką procesową” było więc uprawnione, a nawet „ugrzecznione”, wszak wprost można było powiedzieć, że oskarżona w tym zakresie nie mówiła prawdy.
Wyrok Sądu Okręgowego w Białymstoku z dnia 28 października 2015 r. III K 51/14
Wracając do dokonanych ustaleń. W dniach 6, 8 i 9 marca 2010 r. A. S. podrobił dwadzieścia faktur i 12 dowodów k.p. Sposób i powody realizacji tych działań opisano w Części B. W punkcie I. wyroku nie uwzględniono faktury Nr (…), gdyż:
- nie była ona objęta zarzutem (…)
- nie była ona przedmiotem umorzonego śledztwa. W dacie wydania postanowienia w tej kwestii, tj. 28 lutego 2014 r. (k.338aś) jeszcze nie istniała. Postępowanie oskarżonego, jeśli chodzi o ten dokument, jest wręcz zdumiewające, na pograniczu impertynencji. Dwudziestego maja 2013 r. Naczelnik Pierwszego US w B. uznaje jego racje przyjmując podrobione faktury za autentyczne dokumenty. To wręcz rozzuchwala sprawcę, który niezwłocznie dąży do wyłudzenia kolejnych kwot na szkodę Skarbu Państwa. W deklaracji VAT-7 za czerwiec 2013 r. wykazuje podatek od towarów i usług ujęty przez A. K. w wystawionych przez nią w imieniu (…) fakturach wewnętrznych. Gdy ta odmawia mu wydania duplikatu tych dokumentów – zgodnie z prawem takowe nie mogą zostać wystawione (k.580 i 597 app) – sam, w 2013 r., sporządza je jako współwłaściciel (…) (k.329, 331 oraz str. 8, 9 i 11 akt II US)! Następnie z „rozbrajającą szczerością” zaznaczył, że „w razie konieczności nadal będzie wystawiał wszelkie dokumenty, jako były wspólnik Spółki”, w tym z wykorzystaniem pieczęci (…) (k.222v). Także to stanowisko podsądnego, wyrażone w 2013 r., świadczy o jego nastawieniu wobec sporządzania dokumentów w imieniu spółki cywilnej w okresie, gdy takich kompetencji zgodnie z prawem nie posiadał. Gdy w toku kontroli poprawności sporządzenia deklaracji VAT-7 za czerwiec 2013 r. okazuje się, że faktura wewnętrzna nie może stanowić podstawy ubiegania się o zwrot podatku VAT (str.24-26 akt II US), oskarżony „nie daje za wygraną” (jego determinacja w realizacji bezprawnych czynności, jak i, jak się wydaje, przekonanie o zupełnej bezkarności, zadziwia). Po otrzymaniu protokołu kontroli podatkowej z 28 lutego 2014 r., dziesiątego marca 2014 r. sporządza pismo do jego autorów podnosząc, że od 21 lutego 2010 r. dysponuje fakturą VAT z tej samej daty, która dotyczy tej samej partii złota, która wskazana jest w fakturach wewnętrznych (str. 27 akt II US). W tych okolicznościach truizmem jest uznanie, że gdyby tak było, to fakturę Nr (…) sporządziłby na komputerze firmowym, zachowując chronologię numeracji, nie ukrywałby jej ponad cztery lata (w żadnym piśmie czy postępowaniu na przestrzeni marzec 2010-9 marzec 2014 r. o niej nie wspomniał), lecz wykorzystał już w 2010 r. (tak jak inne) i nie żądałby wydania duplikatów faktur wewnętrznych. Byłyby mu przecież zupełnie niepotrzebne. „Konieczność” posiadania faktury dotyczącej (…) złotej biżuterii, celem ubiegania się o nienależny zwrot podatku, pojawiła się pomiędzy 28 lutego 2014 r. (data ww. protokołu), a 10 marca 2014 r. (data pierwszego pisma, w którym o niej mowa). To w tym okresie sprawca sfałszował ten dokument zakładając – sąd ma nadzieję, że bezpodstawnie – iż organy podatkowe, jak i organy ścigania, nie będą w stanie wyciągnąć wobec niego, tak jak dotychczas, odpowiednich konsekwencji prawnych.
Wyrok Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim z dnia 29 września 2015 r. IV Ka 448/15
Podstawowy zarzut apelacji – opierający się na tezie, że oskarżony poprzez dopisanie do spornego dokumentu słów „wypowiedzenie” i „rezygnuję z umowy OC”, nie zmienił merytorycznej treści i znaczenia tego dokumentu, a tym samym nie wyczerpał znamion przestępstwa z art. 270 § 1 k.k. – jest chybiony. (…) W przedmiotowej sprawie nadpisanie na dokumencie słowa ” wypowiedzenie” wpływało bezpośrednio na sens dokumentu i nie można mówić tu o braku ingerencji w treść dokumentu. Poza tym tego typu wtórne zmiany powinny być przez autora parafowane, wówczas nie byłoby mowy o nadawaniu im pozoru autentyczności. W niniejszej sprawie doszło do intencjonalnego przerabiania treści dokumentu, a oskarżony robił wszystko, aby nadać tym przeróbkom cech zapisów pierwotnych i autentycznych, przez cały proces twierdząc, że powstały one od razu w obecności M. U. i za jego wolą i wiedzą (co nie było prawdą).
(…)
Zacznijmy od tego, że za wiarygodnością wersji przedstawianej przez świadka M. U. przemawiają zasady logiki. Przecież oskarżony ewidentnie poszukiwał sposobu, aby wypowiedzenie obowiązkowego ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych było zgodne z jego wyobrażeniem o tym, jak taki dokument powinien brzmieć. W tym celu kontaktował się z różnymi agentami ubezpieczeniowymi, gromadził druki wypowiedzenia umowy ubezpieczenia, kontaktował się z M. U. w celu zmiany treści sporządzonego przez nich oświadczenia. Gdyby oskarżony już od początku dysponował dokumentem o treści zgodnej ze swoim wyobrażeniem (czyli takim, jakiego po dokonaniu przeróbek użył w dniu 16 października 2012 r.), to nie podejmowałby przed tym dniem ww. zabiegów.
Dlatego wyjaśnienia oskarżonego, że użyte przez niego oświadczenie zostało sporządzone w takiej treści (jaką miało w dniu 16 października 2012 r.) w obecności M. U. i przez niego podpisane, jego pozbawione sensu opowieści, jak to kontaktował się z M. U. mimo, że miał już jego oświadczenie o takiej treści, oraz kabaretowe wręcz banialuki, jak to sporządzał oświadczenie dwoma różnymi długopisami, są niewiarygodną i szytą grubymi nićmi linią obrony, którą dodatkowo dosyć nieudolnie wspierała jego żona (w swoich zeznaniach wykazująca bardzo tendencyjne podejście do zapamiętywanych okoliczności, co doskonale wykazał Sąd Rejonowy w uzasadnieniu zaskarżonego wyroku). Słusznie więc Sąd Rejonowy nie dał im wiary, a oparł się na wiarygodnych i logicznych zeznaniach M. U.
Wyrok Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim z dnia 24 września 2013 r. IV Ka 486/13
Sąd Rejonowy prawidłowo również ocenił zeznania M. T., w sposób logiczny argumentując, dlaczego nie dał wary tej ich części, w której zaprzeczał on o wydanym telefonicznie przez oskarżonego poleceniu wejścia pracowników na dach. Wszak dla świadków widzących tą sytuację, a przede wszystkim słyszących wypowiedzi M. T. relacjonującego tą rozmowę krótko po jej zakończeniu (vide zeznania C. H. i W. H.) jej kontekst był jednoznaczny i wskazywał na to, że pracodawca (czyli oskarżony) nakazuje pracownikom zaprzestać słodkiego lenistwa i wziąć się do pracy na dachu. Wskazują na to nie tylko wypowiedzi M. T. na temat tej rozmowy kierowane do współpracowników, ale również jego zachowanie po jej zakończeniu. Wreszcie, wskazują na to zasady logiki i doświadczenia życiowego – pracownicy sami z siebie nie wchodziliby na śliski dach w zimny, ponury poranek, skoro mogli „bezkarnie” pozostać na dole i spędzać czas na słodkim nieróbstwie (bezkarnie, gdyż polecenie pozostania na dole wydał im z uwagi na złe warunki atmosferyczne brygadzista zanim na telefoniczne wezwanie oskarżonego nie udał się na inny plac budowy). M. T. sam z siebie nie mógłby zmienić takiego polecenia brygadzisty (czasy przodowników pracy skutecznie nawołujących lud pracujący do wzmożonego wysiłku minęły bowiem bezpowrotnie). Jednak pracodawca mógł jednym telefonem zmienić decyzję brygadzisty i zagnać ludzi, którym płacił (i którzy byli od niego zależni) do roboty – i tak się stało w tym przypadku. Należy zwrócić również uwagę na powiązania M. T. z oskarżonym (którego ten traktował jako swojego najbardziej zaufanego pracownika), w czym można upatrywać powodów składania przez tego świadka zeznań korzystnych dla oskarżonego. Dlatego słusznie w tej części nie dano temu świadkowi wiary.
Wyrok Sądu Okręgowego w Toruniu z dnia 21 września 2018 r. IV Pa 43/18
Sąd nie dał wiary świadkom M. C., K. H., co do czasu pracy świadczonej przez powoda i przedstawicieli handlowych, co do długości wizyt, jak też długości zdawania i rozliczenia samochodu, zeznania ich, bowiem są w tym punkcie nielogiczne, niespójne, a czasami wręcz ośmieszające świadków, zmierzali tylko do ułatwienia pozwanemu przedstawienia własnej wersji. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że świadkowie C. i H. to pracownicy pozwanego, którzy byli i są odpowiedzialni za nadzór nad przedstawicielami i nie jest w ich interesie by zostało ujawnione, że ich organizacja pracy nie była właściwa.
Np. świadek C. wskazywał, że średni czas wizyty nieposprzedażowej mógł trwać minutę maksymalnie do dwóch minut, świadek H. poszedł jeszcze dalej wskazując, że mogła ona trwać 15 sekund do minuty, a wizyta z dystrybucją materiałów reklamowych 30 sekund. Nie jest możliwe w tym czasie by podjechać samochodem pod punkt, zaparkować, wyjść z samochodu, wejść do sklepu, powiedzieć choćby dzień dobry właścicielowi, rozejrzeć się po sklepie, sprawdzić dostępne towary i co wymagał podręcznik przedstawiciela oznaczenie tego w urządzeniu hand-held. Tak samo zdaniem sądu nie było możliwe dystrybucja materiałów reklamowych w 30 sekund, nawet przyjmując, że chodzi o sam czas, długość pobytu w sklepie, przedstawiciel musiałby wejść powiedzieć dzień dobry rzucić we właściciela materiałami i wybiec. Również czas wizyty sprzedażowej, mając na uwadze dużą wartość sprzedawanego towaru, sposób prowadzenia negocjacji, odhaczania różnych poszczególnych towarów w urządzeniu hand-held musiał trwać, co mówili świadkowie pracownicy i powód, a nie jak to przedstawiali kierownicy, że wizyta taka mogła trwać 5 minut. Podobnie zaniżali oni czas trwania czynności porannych na terenie firmy i popołudniowych wskazując na niewiarygodne krótkie czasy. Sądu jednak to nie dziwi, bo są oni pracownikami pozwanego, ale też oni w znaczącym stopniu przyczynili się do tego, że przedstawiciele pracowali w godzinach nadliczbowych nie reagując w żaden sposób na ich sygnały. Sąd nie dał również wiary tym osobom, co do możliwości tak szybkiego objazdu trasy 200 km przez przedstawiciela, sam przejazd 200 km drogami lokalnymi, gdzie często jest to teren zabudowany, gdzie dopuszczalna prędkość to 90 km/h, ale w większości 50 km/h z uwagi na teren zabudowany. Przejechanie samej odległości 200 km w takich warunkach przez 4-5 godzin to już wyczyn, a nie ma w tym mowy jeszcze o 20 wizytach w tym handlowych.
Wyrok Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim z dnia 8 kwietnia 2014 r. IV Ka 99/14
W szczególności Sąd Rejonowy słusznie dał wiarę wyjaśnieniom oskarżonego, a odmówił w znacznej części wiary zeznaniom pokrzywdzonego. Za wersją pokrzywdzonego nie przemawiał żaden bezpośredni dowód (poza jego pomówieniem), zaś powoływane w apelacjach dowody są jedynie pośrednie i wtórne, relacjonujące jedynie to, co o zdarzeniu powiedział pokrzywdzony.
(…)
Zatem Sąd Rejonowy nie dysponował żadnym bezpośrednim dowodem poza zeznaniami pokrzywdzonego i wyjaśnieniami oskarżonego. I z tych dwóch bezpośrednich źródeł dowodowych to wyjaśnienia oskarżonego były od początku logiczne, spójne, konsekwentne i szczere. Natomiast zeznania pokrzywdzonego są labilne, tendencyjne i niekonsekwentne. Pokrzywdzony początkowo podawał inną wersję rozboju zaprzeczając jakiemukolwiek wcześniejszemu kontaktowi z oskarżonym – dopiero po ujawnieniu w trakcie konfrontacji własnoręcznie sporządzonej przez niego listy zakupów, którą przekazał oskarżonemu, pokrzywdzony okazał się łaskaw „teraz zeznać prawdę” i dostosował swoją pierwotną wersję rozboju do nowych realiów procesu. Świadczy to o instrumentalnym podejściu pokrzywdzonego do mówienia prawdy w tym postępowaniu. Pokrzywdzony nie jest szczery, zeznaje w sposób chwiejny co do istotnych okoliczności zdarzenia. Dlatego i ta druga wersja rozboju, którą pokrzywdzony tak wspaniałomyślnie postanowił jako „tym razem prawdziwą” przedstawić prokuratorowi, jest również niewiarygodna. Nie można bowiem ufać zeznaniom człowieka, który dopiero przymuszony przez obiektywne okoliczności (takie jak ujawnienie sporządzonej przez niego listy zakupów) stwierdza sobie bezkarnie, że teraz będzie mówił coś innego niż przedtem, „puszcza oko” do prokuratora, że teraz to on powie prawdę, a jego poprzednie zeznania należy odciąć grubą kreską, po czym tak lawiruje, aby jak najmniej zmieniając z pierwotnej wersji dostosować ją do ujawnionego dowodu w postaci listy zakupów. Prokurator próbując jakoś ratować koncepcję śledztwa niczym tonący brzytwy chwyta się tego, że w obu wersjach pokrzywdzony mówi o rozboju – i raczy określać ten element zeznań pokrzywdzonego jako konsekwentny. Zaiste wiele można powiedzieć o zeznaniach pokrzywdzonego i da się je określić szeregiem barwnych przymiotników – ale akurat słowo „konsekwentne” do nich nie należy.